Szkic opowiadanie

SZKIC

TOBIASZ MULLAI

Opowiadanie

Szkic opowiadanie

Jak już się obudzę to wyruszam na spacery, które są ostatnio moją jedyną choć i tak wątpliwą przyjemnością. Zresztą, czasem jest przyjemnie, naprawdę. Mówię spacery, bo staram się po drodze zachodzić w różne miejsca, zatrzymuję się…

Wątła wymizerowana postać zbliża się powoli wąskim przedsionkiem ku Tymonowi. Co kilka bardzo małych kroków słychać suche kaszlnięcie. Wynurza się z mroku, pozwalając ujrzeć pojedyncze siwe kępki włosów na skroniach i czubku głowy. Człowiek ten jest bardzo przygarbiony, ale prawdopodobnie był kiedyś wysoki. Jego broda nie jest całkiem siwa, gdzieniegdzie widać jeszcze pasma smolistej czerni. Odzywa się głosem, który nie pasuje do jego starczej prezencji:

-Czy długo czekałeś Tymonie?
Nie, kilkanaście minut. Zresztą trudno orzec, wydaje mi się, że inaczej odczuwam czas niż jeszcze hm, pół roku temu? Trudno orzec.
-Dobrze wiesz, że mógłbym Ci zaparzyć herbaty, ale o stokroć bardziej wdzięczny będę jeżeli darujesz mi tym razem te gościnne konwencje.
-Nie śmiem wobec tego prosić.
-Dziękuje. Dobry z Ciebie chłopak. Może nawet będą z Ciebie ludzie, kiedy w końcu odstawisz to gówno.
-Tak, tak…

-Ach, zapalisz?
-Nie dziękuje… Albo tak, poproszę. Gubię się w tym. Nie wiem już, co robię z przyzwyczajenia – czy odmawiam, czy przyjmuję. Chyba rozkłada się to u mnie po połowie, więc…
-Proszę, trzymaj. Czy wszystko w porządku u Elizy?- zapytał mężczyzna, po czym podpalił swojego, a następnie Tymonowego papierosa.
-Hm, kiedy wychodziłem rano jak zwykle leżała i albo udawała, że śpi, albo rzeczywiście spała. Trudno się w tym połapać. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że przez całą noc tylko udaje, że śpi – ale udaje tak dobrze, że sama w to wierzy. Nie zdziwiłbym się też, gdyby się okazało, że faktycznie śpi. W ogóle jeśli o nią chodzi, nie wiem co by było mnie w stanie zadziwić. Może gdyby pewnego ranka odezwała się do mnie normalnie, jak człowiek.
-Może – odpowiedział Tymon, po czym mocno zaciągnął się dymem tytoniowym. Twarz wykrzywił mu grymas, jakby od zbyt kwaśnej cytryny.
-A więc nie w porządku. Dawno nie widziałem tej dziewczynki. Przyznam Ci się Tymonie, że jeśli kogoś z was byłoby mi szkoda to jej właśnie. Niesamowity potencjał. Leży i nic nie mówi?
-Jak już się obudzę to wyruszam na spacery, które są ostatnio moją jedyną choć i tak wątpliwą przyjemnością. Zresztą, czasem jest przyjemnie, naprawdę. Mówię spacery, bo staram się po drodze zachodzić w różne miejsca, zatrzymuję się gdzieś. Jem albo piję i idę dalej. Czasem coś nagryzmolę na kartce, ale to chyba do niczego. Zresztą, trudno orzec – nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie, czyż nie? – odrzekł Tymon i znowu zachłysnął się dymem tytoniowym. 

 

Szkic opowiadanie

– Oczywiście, a już zwłaszcza ty. Poczekaj chwilę, dam ci liścik, przekażesz go Elizie. – mężczyzna zabrał się do kreślenia paru zdań na skrawku pożółkłej kartki, która służyć musiała przez pewien czas za podstawkę na kubek z herbatą bądź kawą.
-Dlaczego zwłaszcza ja?
-A właśnie dlatego. Dopiero teraz się ożywiłeś.
-Kiedy?
-Kiedy usłyszałeś o sobie.

Tymon milcząco stwierdził, że to przecież normalne. Poprawił swoje długie, ciemne włosy i kiedy mężczyzna zajęty był zapisywaniem skrawka kartki drobnymi literkami, on przyglądał się sobie w lustrze zawieszonym na ścianie. Na przemian ze wstrętem i podziwem. Podobał się sobie i bał się. Jego brązowe oczy ze zwężonymi źrenicami patrzyły, musiał to przyznać, dość tępo w siebie same. Twarz zdobił kilkudniowy szary puch, który nadawał mu powagi. Kiedy odwrócił twarz od lustra, niemal zapomniał jak wygląda. W końcu w monumentalnym geście mężczyzna podał Tymonowi złożoną kartkę i zagroził:
-Jeśli to otworzysz twoje oczy pokryją się bielmem. I nigdy już nie trafisz do domu.
-Ech, nie zamierzam. Zresztą, Eliza z dnia na dzień znaczy dla mnie coraz mniej, więc i rzeczy z nią związane tracą na wartości. Kiedyś owszem, mógłbym się tym zainteresować. Kiedyś byłem nawet zazdrosny. Kiedyś byłem jej ciekaw. Ale to kiedyś. Teraz Eliza to dla mnie hm… nic dla mnie nie znaczy. Może nie nic – ale mało. Tyle ile, powiedzmy, zwierzę domowe. Może trochę przesadzam. Nie otworzę tej kartki. – po czym spojrzał jeszcze raz w lustro i zaciągnął się resztą papierosa, o którym zdążył zapomnieć. Popiół spadł mu na spodnie i wypalił niewielką dziurkę. – Kurwa! – zakrzyknął, po czym zawstydził się swojej grubiańskości.
-Ach, naprawdę tylko jej będzie mi szkoda. – mężczyzna burknął prawie do siebie, wstał, zbliżył się do okna, otworzył je i zaczerpnął świeżego powietrza po czym przyjął kolejną dawkę nikotyny. Wyrzucił papierosa przez okno i zamyślony obserwował jak wiatr nie pozwala mu szybko opaść na bruk.
Wyjął kolejne dwa papierosy z kartonowej paczki i poczęstował swojego gościa.

Siedzieli i palili papierosy, jednego za drugim. Tymon nie brał pod uwagę tego, jak bardzo zakręci mu się w głowie, kiedy już wstanie. Mężczyzna nie dbał o stan zdrowia swojego gościa tak jak i nie dbał o swój. W skulonej pozie na fotelu, z przerzedzoną, przedwcześnie posiwiałą czupryną, z głębokimi zmarszczkami na czole i między brwiami, wychudły, blady, ubrany na czarno wyglądał na wcielenie rezygnacji. Ścianę tuż za nim zajmowały w całości półki z najrozmaitszymi książkami. Pozostałe ściany przyozdabiały płótna z kolorowymi abstrakcjami, które, trzeba było przyznać, dodawały pomieszczeniu żywotności, a nawet ich właściciel na tym tle wypadał mniej ponuro. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby pozbawić zarówno pomieszczenie jak i zrośniętego z nim człowieka tych przejawów artystycznego wigoru. Pozostałaby tylko szarzyzna, tytoniowy dym, spękane i zawalone najrozmaitszymi, często wymiętymi papierami biurko, poczerniała drewniana podłoga i on – żywa śmierć. Nie odzywali się do siebie, mężczyzna spoglądał przymrużonymi oczyma na poplamiony sufit. Zastanawiał się skąd tam plamy po kawie i nawet fragmenty odcisków buta. W prawym górnym rogu, patrząc od strony okna, wiła się gęsta pajęczyna, jednak wysokość pokoju jakoś odsuwała w jego oczach niebezpieczeństwo napotkania jej twórcy. Tymon, przypatrując się mu z ukrytym podziwem, jakby dla żartu pomyślał sobie: To ten, który wszystko poznaje lecz nic go nie dotyka. W milczeniu pochłaniali papierosa za papierosem. Suchy kaszel mężczyzny znów dawał o sobie znać.

Szkic Mullai

Wystająca ze śpiwora niewielka dziewczęca głowa o potarganych, długich blond włosach. Szeroko otwarte zielone oczy, rysy twarzy delikatne, wzbudzające zaufanie. Wargi wąskie lecz kształtne, nieco zaciśnięte – jakby ktoś właśnie sprawił tej dziewczynce przykrość. Leży nieruchomo i czujnie patrzy w sufit, jakby odbywał się na nim widoczny tylko dla niej niezwykły pokaz. Albo zatrważająco okropny albo niewypowiedzianie piękny. Z samego wyrazu twarzy trudno byłoby to rozstrzygnąć. Być może jej samej trudno było to rozstrzygnąć. Widać łzę ściekającą po prawym policzku, prawdopodobnie jest to łza wzruszenia a może tylko najzwyklejszy pyłek, od których roiło się w pomieszczeniu, podrażnił kanalik łzowy.

Przydałaby się jednak filiżanka tej herbaty, pomyślał Tymon, mógłbym ją strącić ze stołu, ożywić trochę siebie i jego – zabawne, że może być pobudzająca na różne sposoby. Właściwie nie wiemy co tkwi w rzeczach, myślał dalej, dopóki nie są naszą ostatnią deską ratunku, jedynym miarodajnym sprawdzianem wartości są sytuacje graniczne.W stanie zwyczajnej równowagi wszystko co się udaje zdziałać to tylko dowód na umiejętność wspomagania się czym innym.

Zapominając o punkcie wyjścia, którym była wyimaginowana filiżanka, Tymon zaczął myśleć o sobie, a ściślej o swojej samowystarczalności. Czuł się dobrze, poprosił o jeszcze jednego papierosa, żeby łatwiej mu było podtrzymać teatralną milkliwość, w którą popadł. Starszy mężczyzna podał papierosa, powoli przeszedł do kuchni i nastawił wodę. Dźwięk rozpalania kuchenki gazowej przypomniał Tymonowi, że przed chwilą myślał o filiżance herbaty.

2 myśli na temat “SZKIC

Dodaj komentarz