SAMUEL BARON
Muzyczny punkt widzenia
To jest folk XXI wieku. To jest muzyka ludowa. Muzyka wydobywana z powszechnie dostępnej taniochy, którą każdy ma na wyciągnięcie ręki, bezpretensjonalna, ironiczna, o życiu. Jak blues, jak wczesny hip-hop. W muzyce Maćka wszyscy są mali i śmieszni.
Muzyka Kordiana Trudnego jest szorstka na każdym poziomie. Surowa w formie, oszczędna w harmonii, często zatapiająca słuchacza w sadystycznym kiczu czy to celowo banalnych treści czy to kolażowych zwitków i zlepków, które autor kolekcjonował przez lata, niczym zasuszone żuki w pudełkach po zapałkach. Tematyka tekstów i wykorzystywanych próbek jest zróżnicowana, ale w dotychczasowej dyskografii można dostrzec pewien schemat, pewną konwencję.
Maciek Domagalski kryjący się pod maską Kordiana tworzy kompozycje i struktury zupełnie unikatowe i bajecznie współczesne, chętnie wybierając się w rewiry które są zbyt czytelne dla awangardy, zbyt natomiast nieforemne i dzikie dla muzyki popularnej. Jest wolny od ambicji, jak sam przyznaje – trochę leniwy. Wykształcony, owszem. Niezbyt majętny. Nie potrzeba mu wiele więcej, niż już ma. Pracuje na przestarzałym laptopie, na przestarzałych programach. Dlaczego wobec tego jego brzmienie określam jako „współczesne”?
Przedstawię obrazek poglądowy. Przychodzę do Maćka. Maciek mieszka w bloku, na wysokim piętrze. Winda trochę trzeszczy, trochę się wlecze. Maciek otwiera. Mieszkanie jest schludne. Normalne. W miłym, mieszczańskim guście. Zdejmuję buty. Idę do toalety. W toalecie jest kreda, można coś napisać na ścianie. Napiszę, jak zawsze, chociaż wiem, że przy kolejnej wizycie już mojej notatki nie będzie. „Zmazuję regularnie, żeby ktoś inny mógł coś napisać.” – tłumaczy lakonicznie Maciek z pełnym przekonaniem. Jestem trochę zły, bo ostatnio napisałem coś bardzo śmiesznego i chciałem to znowu zobaczyć. Bardzo mnie śmieszą moje archiwalne żarty, chętnie je wielokrotnie odkrywam. Ale rozumiem artystyczną konsekwencję tego człowieka. Oraz moją idiotyczną próżność.
Dalej przechodzę przez pokój. Druga połowa Maćka pracuje przy komputerze, ze skromną, skupioną miną. Oboje kolejno proponują mi herbatę. Odmawiam.
„No to siadajmy do roboty.” – mówi Trudny.
Wchodzimy do jego malutkiego pokoiku-pracowni.
Moją uwagę przykuwa fakt, iż muzycznego sprzętu nie ma prawie wcale. Jest interfejs audio, to znaczy zewnętrzna karta dźwiękowa dla wysokiej jakości zapisu. Lexicon, porządna marka, ale to tyle. Na podłodze leży przedpotopowy keyboard, BONTEMPI. Stara, włoska firma produkująca instrumenty klawiszowe. Przypomina wszechobecne klawiaturki CASIO dla amatorów, Maciek tłumaczy mi, że trzyma ją tylko dlatego, że ma w sobie automat perkusyjny, który gra nierówno.
Jest podróba gitary Fender Stratocaster za 150 zł. Mhm. I wzmacniacz. Malutki tanioszek z marketu. W moim środowisku piecyk tego gabarytu nazywa się pogardliwie-pieszczotliwie „piździkiem”. Z przekąsem pytam czy lampowy. Maciek mówi, że tak. Nie dowierzam. Oglądam go z każdej strony. Oczywiście nie jest lampowy, Trudny się upiera. Oglądam go dobrze, czytam naklejki z tyłu. Naklejki potwierdzają moją tezę. Maćkowi jest trochę przykro ale robi dobrą minę. Siadamy do pracy. Na biurku jest więcej słowników języka czeskiego niż jakiejkolwiek innej literatury. Spomiędzy lingwistyki wyróżnia się tylko niewielka pozycja „Podstawy harmonii muzycznej”.
Stary laptop grzeje się i co i rusz wysypuje projekty. Maciek trochę się denerwuje, ale zachowuje przy tym jak zawsze grymas, stanowiący solidny pomost pomiędzy drwiącym uśmiechem szamana a bezrozumną apatią wioskowego głupka. Jakiś czas zajęło mi przekonanie się, że pod tą maską rozgrywa się nieustannie jeden z najbardziej ironicznych dyskursów dotyczący kariery, codzienności i sztuki z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia. Prawdziwa filozofia muzyki, chwilami zdystansowana, chwilami zapętlająca się ale w tej samej mierze żywa co metodyczna.
Być może moje dygresje nieco pożarły przedstawiony obrazek, jednak chciałbym tu jako kluczowy punkt wyodrębnić (i niejako wynieść na ołtarze współczesnego myślenia o muzyce) to liche Kordianowe stanowisko pracy. Ten stary komputer zamiast MacBooka i śmieciowe instrumenty do nauki gry dla amatorów, zamiast Gibsonów i Korgów. I tego człowieka – proszę go sobie wyobrazić – na co dzień uwięzionego w świecie instrukcji obsługi rozmaitych odkurzaczy i maszyn przemysłowych tłumaczonych z obcych zawiłych języków na własny zawiły ojczysty lub w stronę zupełnie odwrotną, a nie mniej problematyczną. Człowieka po trzydziestce, który ma za sobą epizody podróżnicze, żeby nie powiedzieć „włóczęgostwo”, epizody alkoholowe żeby nie powiedzieć „dosyć przesadnie”, spędzał czas w Rosji i Czechach, grał piosenki Dylana na ulicy i w Wałbrzychu i Wrocławiu zakładał zespoły, które nie potrafiły zagrać jednej sensownej próby z jego piosenkami bez użycia wódki lub popadania w całkowicie niezobowiązującą frytę*.
To jest folk XXI wieku. To jest muzyka ludowa. Muzyka wydobywana z powszechnie dostępnej taniochy, którą każdy ma na wyciągnięcie ręki, bezpretensjonalna, ironiczna, o życiu. Jak blues, jak wczesny hip-hop. W muzyce Maćka wszyscy są mali i śmieszni. Wszyscy są dziećmi lub jeśli już dorosłymi, to z pewnością o głosach przestrojonych do poziomu „Smerfnych Hitów”. Każdy jest „jakimś gościem”. Pozbawionym charakteru, uwięzionym pomiędzy papieską „Barką”, niemerytoryczną polityką wyskakującą na co dzień z radia i z gazety, a także ciągłą, absurdalną społeczno-ekonomiczną, światopoglądową musztrą. Pomiędzy piosenkami odzywają się głosy z filmu, z radia, z teleturnieju. Zza ściany obok. „Musisz robić to, albo tamto.” „Musisz wierzyć, musisz wybrać.” Każde zsamplowane indywiduum ma swoją osobowość, każde próbuje ci coś pokazać albo do czegoś cię przekonać. Albo coś ci sprzedać. Z pewnością wszystkie chcą ci coś wbić do głowy. A ty trochę się dajesz. Jak się nie dać, kiedy wszystko bezustannie do ciebie gada? Wspomniane próbki okraszone są pandemonicznymi bzyczeniami, syntezatorami zimnymi i martwymi, albo ciepłymi jak niepokojąco bliski oddech podstarzałego wujka. Całość z pozoru poskładana z błahostek i wycinków rzeczywistości traktowanej z przymrużeniem oka, potrafi chwilami zupełnie niespodziewanie odsłonić desperację, kryjącą się za tą fasadą. Oczywiście zachowując przy tym grację znaną tylko miłośnikom skakania po kanałach na kablówce. Punk nigdy nie był taki punkowy, bo punkowcy to szpanerzy. Ale gdzie punkowcy odpadają tam Trudny jedzie dalej: z tego całego smrodu i zepsucia ubranego w szaty rozlicznych kakofonii wyłania się obiektywnie jeden zwycięzca: jeden z najzdolniejszych i jednocześnie najmniej aspirujących songwriterów w kraju a także producent posiadający niepodrabialny, oryginalny styl i warsztat brzmieniowego architekta, o którym wielu mogłoby tylko pomarzyć.
Nie uważam że ten tzw. chujwave** (używam tego terminu z pełną powagą) to przyszłość dla muzyki w ogóle. Uważam po prostu, że przedstawia znak czasów i okoliczności. I że grubo parafrazując, „bohater, na którego Gotham zasługuje. Nie bohater, którego Gotham potrzebuje”, Kordian Trudny to najbardziej polski z polskich artystów. Kto nie wierzy niech posłucha utworu „58-300”.
Nie dajcie się więc oszukać, muzyka ludowa naszych czasów to nie ci goście którzy odtwarzają stare piosenki albo grają country, tylko faceci i babeczki z laptopami, grający na byle czym i snujący swoje mądro-głupie poetyckie koncepcje czasem prostacko, a czasem poważniej ale z tym duchem, którego nas pozbawia muzyka rozpatrywana w kategoriach rynku płytowego i gatunków. W dobie naszych betonowych jaskiń i urbanistycznej samotności mamy swój folk, który czy słowem czy brzmieniem opowiada romantyczno-denną sagę o betonie, radiu, telewizji, reklamie, codzienności. I komunikacji miejskiej. …nie ma o komunikacji miejskiej? Zaraz napiszę do Maćka czemu jeszcze nic nie ma o komunikacji miejskiej. Oburzające. Cofam wszystko co powiedziałem.
* – fryta, jest to termin z żargonu około jazzowego i oznacza improwizację w stylu free tj. dla niewprawnego słuchacza zwykły muzyczny bałagan opięty trudną do przyuważenia zasadą
** chujwave, jest to tag z BandCampa określający gatunek muzyczny który zdaje się tworzyć Maciej Domagalski. Został on zapoczątkowany przez w. w. Macieja Domagalskiego i już wkrótce z pewnością zyska naśladowców. Termin – w oczywistej mierze żartobliwy – jest kolejnym wyrazem zobojętnienia Domagalskiego na świat show-businessu i masowego odbiorcę.
Czytaj także: Kilka gitarowych albumów na chłodne popołudnia
Jedna myśl na temat “KORDIAN TRUDNY – NAJBARDZIEJ POLSKI Z POLSKICH ARTYSTÓW”