AGNIESZKA BYKOWSKA
Muka na Sztukę – Lucian Freud
Wielu krytyków twierdzi, że Freud był ostatnim ogniwem malarstwa figuratywnego. I zgadzam się z tym stwierdzeniem. Bo cóż więcej można powiedzieć o odtwarzaniu rzeczywistości w sztuce dziś?
Niebawem obchodzić będziemy 95 rocznicę urodzin jednego ze słynnych malarzy, który w odróżnieniu od wielu kanonowych klasyków sławę i rozgłos uzyskał już za życia. A nazywał się Freud.
W głowach wielu z was kroi się zapewne teraz pytanie: czy ten słynny Freud, którego matka przed jego narodzinami (rzekomo) usłyszała, że urodzi wielkiego człowieka, a który w późniejszym życiu stał się twórcą jednej z najsilniejszych teorii analitycznych dotyczących człowieka, potrafił być także zręcznym malarzem. Nie do końca. Ten wielki człowiek miał swoich wielkich potomków, a jednym z nich był Lucian. W dobie dzisiejszych skandali, w które zamieszane są nazwiska szanowanych osobistości z artystycznego światka, powinnam zacząć od informacji, że do tej pory nie jest znana dokładna liczba dzieci, których ojcem jest oficjalnie Lucian. Różne źródła podają, że jest ich 14. W gruncie rzeczy ten suchy fakt z życia artysty pozwolił mi twierdzić, iż Lucian był entuzjastą poznawania ludzkiego ciała. Świadom swojego malarskiego talentu i zdolności empirycznego odkrywania tajników człowieczeństwa, niecnie swoje predyspozycje wykorzystywał.
Wielu krytyków twierdzi, że Freud był ostatnim ogniwem malarstwa figuratywnego. I zgadzam się z tym stwierdzeniem. Bo cóż więcej można powiedzieć o odtwarzaniu rzeczywistości w sztuce dziś, stając w obliczu bogatej, przekrojowej retrospektywy malarstwa i jego ewolucji na przestrzeni ponad dwudziestu wieków. Wędrówkę zaczynamy od ducha, dalej idziemy przez kształt, intymność, piękno i barwę, aż w końcu docieramy do punktu, w którym ciało zostaje odarte z tego wszystkiego na rzecz totalnego odczłowieczenia. Jest samotne, upodlone i nikomu niepotrzebne. Staje się plamą, lub tkaniną pełną zagięć i udrapowań. Freud przy pomocy swego pędzla stawia kropkę nad i w temacie sztuki figuratywnej. Bez dwóch zdań.
Mimo tego wyczuwalnego odczłowieczenia bohaterowie obrazów Luciana Freuda często próbują nam coś przekazać. Złapać za rękaw i przekonać do dłuższego wpatrywania się w ich sporządzone według brutalistycznej idei sylwetki. Niemalże zawsze są nadzy. Ułożeni w sposób, który jest jednocześnie pornograficzny i cudowny. Obserwujemy ich w doświadczeniu podniecenia i wywyższenia (Leigh Under the Skylight), zamyślenia i eskapizmu (Some Thoughts on Painting), czy zatroskania i szczerego smutku (Girl in a Striped Nightshirt). Często Lucian otaczał ich zwierzętami, aby pamiętali o tym, od kogo pochodzą. Freud upadlał także samego siebie, malując autoportrety na których nagi artysta w jednej dłoni trzyma pędzel, w drugiej paletę. Wszystko w atmosferze niechęci i wymuszenia. Portretował też znane osobistości – zarówno świata polityki (Queen Elizabeth II Portrait), jak i świata popkultury i mody (Kate Moss). Częściej malował kobiety.
Do końca życia Lucian Freud żył z dala od mediów i rzadko publicznie zabierał głos. Cenił sobie swój komfort i intymność artystycznej idei bardziej, niż wszystko inne. Był malarzem milionerem prowadzącym z drugim człowiekiem dialog przez płótno, w którym zawierał nagą prawdę. Być może o samym sobie. Być może tylko o nas. Samych.
Jedna myśl na temat “ROZMIAR, KTÓRY MA ZNACZENIE”