z archiwum: Splot Nieskończoności

ALINA SZAPOCZNIKOW VS. DAMIEN HIRST

# Ring artystyczny


Agnieszka Bykowska & Karolina Borkowska

O, cześć. Super, że jesteś! Debatowałyśmy sobie właśnie nad tym, jakby to było zobaczyć artystów zamkniętych w kwadratowej przestrzeni bokserskiego ringu. Słyszysz o kimś, że “robi sztukę” i myślisz sobie: ale cienias (używa się jeszcze tego słowa w nastoletniej nowomowie?). Pff, na ringu ktoś taki nie ma szans. Blada twarz. Nokaut już po pierwszych 15 sekundach. My to widzimy jednak nieco inaczej. To co, zostajesz? Zatem witaj w Artystycznym Ringu według Ago i Karolci!

Alina Szapocznikow w pracowni

ALINA SZAPOCZNIKOW VS. DAMIEN HIRST


AGO: No i stało się. Powiem Ci szczerze Karolciu, że nierzadko przewijał się w mojej głowie pomysł publikacji zapisów naszych rozmów. We wczesnym stadium rozwoju owej idei miałam ochotę na szpiegowskie posługiwanie się tajnym dyktafonem przy okazji naszych spotkań slesz przepisywanie facebookowych konwersacji. Po pewnym czasie porzuciłam tę myśl, a powodów było kilka. Przede wszystkim zdawało mi się to być tworem wtórnym z krótką datą przydatności. I oto pomysł zmartwychwstał. Zasłona Internetu rozwarła się na dwoje i ujrzałam Google Docsa.

KAROLCIA: Ha ha, dokładnie! A ciebie, Drogi Czytelniku, zapraszam gorąco na nasz pierwszy ring. Zapytajmy siebie szczerze, czy można jeszcze gdzieś znaleźć miejsce, w którym idee wybitnych nazwisk świata sztuki miałyby okazję z taką żywiołowością zetrzeć się wzajemnie w tak niecodziennych okolicznościach? O szpiegowskie zapędy nigdy cię nie podejrzewałam Ago, choć doskonale rozumiem pokusę, kiedy powracam myślami do tych wszystkich wieczorów slesz nocy będących tłem dla dyskusji o przeżyciach w naszych osobistych spotkaniach ze sztuką. Dla wszystkich mniej znających perypetie Ago i Karolci wyjaśniam: to ona (sztuka) jest jedną z głównych definicji ochronnych dla naszych wątłych ciałek. Właśnie, więc cóż innego mogłyśmy zrobić jak nie porwać ten pomysł w eter, zwalczając tym samym całych 108 km bycia “pomiędzy” i oficjalnie rozpocząć pierwszą rundę!

AGO: Skoro znalazłyśmy już złoty środek, udajmy się śmiało w kierunku szczegółów. Jak trafnie zauważyłaś Karolciu, gdyby nie ta wspólnotowa otwartość na działanie sztuki (jej), ciężko byłoby egzystować naszym wątłym ciałkom w szarości dnia codziennego. Nie bez przyczyny pierwszym punktem tych wspomnianych, dość rzadkich spotkań jest wizyta w miejskiej galerii, gdzie ukradkowo dotykamy obrazów (NA PEWNO NIKT NIE WIDZIAŁ) i angażujemy się w zasłyszane dyskusje z rumieńcami na policzkach. Sztuka to niezła prowokatorka i to nie od dziś. A świadomi tego artyści często stają z nią w szranki, wystawiając się, literalnie i metaforycznie, na widok publiczny za pomocą niezliczonych środków artystycznego wyrazu. W naszej niedawnej facebookowej rozmowie przywołałaś parę fascynujących i kontrowersyjnych rzeźbiarzy. Czasy mamy ciężkie, a ty zrzucasz nam na barki walkę dwojga płci. Trochę wyzywające, nie sądzisz?

KAROLCIA: Trochę tak. Naiwnością byłaby beztroska w tej kwestii. Tak jak podkreśliłaś czasy mamy ciężkie, a w tematyce porównywania do siebie płci mniej i bardziej brzydkiej jest ziarno goryczy, które rozgryzione na zębach wielu jest w stanie wywołać ogromne zamieszanie. Mam jednak nadzieję, że żadne z tych szaleństw nie będzie miało tym razem miejsca. Moim zamiarem nie jest  przekonywanie do tego, że Szapocznikow była wzorową kobietą kiedy do Zielnika dodawała odlewy syna, ma się rozumieć w relacji  “matka polka” i synuś “oczko w głowie”. Nic z tych rzeczy. Oczywiście, patrząc na niektóre z jej prac możemy śmiało mówić o dosadnym podkreśleniu kobiecości, czy nawet feminizmu. Bo to teraz bardzo modne słowo. Nie było to jednak moją ideą. W dużej mierze poruszył mnie wątek spójny, lecz tak odmiennie potraktowany u obu artystów. Piętno przemijania, bo to o nie właśnie chodzi, przewija się przez lata w ich twórczości. Wspominając jedną z naszych rozmów, mówiłaś że o ile prace pani Aliny są ci doskonale znane to z Damienem Hirstem jest już gorzej. Pamiętasz jakie były twoje odczucia w pierwszych momentach zetknięcia się z jego sztuką?

źródło: tijd.be
Damien Hirst i jego Na miłość boską

AGO: Pamiętam, że na widok tego nazwiska musiałam otworzyć kolejną kartę w swojej już nieźle załadowanej wyszukiwarce i sprawdzić relatywnie wiarygodne wyniki wyszukiwania. Pokopałam głębiej i rezultaty zarówno mnie szokowały jak i przyprawiały o przysłowiowe mdłości. No bo jakże mogłabym nie słyszeć o najdroższym (informacja sprzed dekady) dziele sztuki, które wyszło spod rąk Damiena Hirsta? Dla czytelnika, który również zauważa ubytki w swojej elementarnej wiedzy na temat sztuki współczesnej wyjaśnię, że mówimy tu o ludzkiej czaszce inkrustowanej diamentami w liczbie 8601(!). No i warto tu przytoczyć także tytuł dzieła, inspirowany cytatem z rodzicielki artysty (ach, te baby), mianowicie Na miłość boską. Przez tych dziesięć lat z górką trochę się zmieniło, a sam Hirst, uważam, stał się wystawowym magnatem serwującym na złotych paterach sztukę dla oligarchów. Pod lupą dopatrzyć się można wielu kontrowersji rosnących wokół jego pracy nad swoimi dziełami. Weźmy chociażby sławetnego żarłacza białego zakonserwowanego w formalinie, do której ukradkiem (NA PEWNO NIKT NIE WIDZIAŁ) dosypano wybielacza, a domniemanym sprawcą miała być sama galeria sztuki, w której dzieło wystawiono. Ostatecznie rekina „podmieniono”, czym po raz kolejny Hirst zasłużył sobie na grad srogiej krytyki. Później posypały się także oskarżenia o plagiat i artystyczną nierzetelność, czym wiarygodność twórczych intencji rzeźbiarza wyraźnie podważono. Ostatnio czytałam o najdroższej wystawie jaką Hirst urządził w ubiegłym roku w Wenecji, a która budzi ambiwalentne uczucia co do artystycznej kminy tego pana. Ciężko przerwać mi ten wywód, ale kurtuazja nakazuje mi oddanie głosu naszej poznańskiej wysłanniczce. To jak z tym Hirstem, hit czy kit?

KAROLCIA: Niestety, na to pytanie nie ma klarownej odpowiedzi. Niewątpliwie, już na pierwszy rzut oka czujemy się przytłoczeni tą personą. Powiem szczerze: to ten rodzaj sztuki przez którą ludzie szukający ckliwych uniesień wizualnych wykrzykują “Matko, toż to szaleństwo!”. My natomiast jesteśmy zobligowani do spojrzenia głębiej, szerzej, uznając ten kit za świadomą kreację artysty i historii jaką buduje przez swoje prace. Wyjaśnię to na temacie wcześniej poruszonego rekinia. Sens tej pracy od samego początku nie był czytelny. Dziennikarze komentowali je jako zbyt płytkie ideowo. Wszak to rekin w formalinie, gdzie w tym wszystkim byłoby miejsce na vanitas? Kontekst pracy zależał w dużej mierze od kulturowego postrzegania istoty rekina. Kuriozalnym wydaje się motyw jego podmiany.  Faktycznie, substancja w której był zanurzony spowalniała naturalne procesy gnilne, lecz nie eliminowała ich absolutnie. Podmiana ta zaszła po tym (o ile dobrze pamiętam), jak pewnego razu jakiś bogacz z krain orientalnych podważył dalsze istnienie dzieła przez zbyt posunięty stan rozkładu. Czy nie mnoży się tu nam cudownie irracjonalne koło ideowe po tym wydarzeniu? Co sądzisz o tej spirali absurdu, mała bydgoszczanko? Czy może lepiej zapytać już o bardziej integralne wątki w pracy rzeźbiarki?

AGO: Nic dodać, nic ująć. Ouroboros ucieleśniony, tylko taki trochę pognieciony, z krzywego zwierciadła. Nawiasem: mała bydgoszczanko?

KAROLCIA: To tak w nawiązaniu do Małej Wietnamki (emotikon smile).

AGO: Okej, punkt dla Ciebie! W sumie dobrze się składa, że wracamy na tory wątku Aliny Szapocznikow, gdyż kontrowersje pozostają tu raczej gdzieś w cieniu. Albo może inaczej: przybierają odmienną formę. Wspomniałaś o Zielniku. Mnie znacznie bardziej intrygują Nowotwory uosobione z 1971 roku. Z jednej strony jest to potraktowanie sztuki jako rodzaj autoterapii, z drugiej to zwrócenie oczu odbiorcy na istotny temat akceptacji ciała udręczonego. Generalnie twórczość Szapocznikow to jak nagłe zrzucenie kurtyny tabu z tematu intymności. Ta intymność wręcz staje się przedmiotem codziennego użytku: lampką nocną, czy szklaną miską, przypominając jednocześnie o tym, że nie powinna chować się gdzieś poza marginesem ludzkiej tożsamości. No i ciekawie nasza rzeźbiarka patrzy na feminizm. Trochę z daleka, ale bardzo trzeźwo. Chciałoby się powiedzieć: aż miło popatrzeć. To co, runda podsumowująca?

Alina Szapocznikow w pracowni

KAROLCIA: Masz rację. Sposób w jaki został nam podany temat intymności był w swojej prostocie krokiem milowym dla wielu kobiet. Borykały się one z powinnością wstydu, którą narzucało im środowisko polskie. Cykl nowotworów powstał na doświadczeniu samej artystki, co skutkowało potężnym wpływem na organiczność obiektów. Odciski ciała o mocy szamańskich protez są niczym zapiski w biologicznym dzienniku. Kompozycje w sposób  delikatny i nadwrażliwy nawiązują do ulotności materii. Przykłady jej działań uzmysławiają nam jak ważną kwestią była w tym przypadku cielesność i własna seksualność. Z tego właśnie źródła, według artystki, płynęły stany szczęścia czy bólu. Nie istnieją tu tak wyraźne połączenia z transcendencją jak w przypadku Hirsta, lecz skupia ona (artystka) naszą uwagę wokół namacalności i potęgi zmysłów.

AGO: Ciężko nam jednak dotrzeć do wniosków. Nie do końca zgodzę się z tą szumną hirstowską transcendencją. Może na początku jego twórczości ona jeszcze gdzieś istniała, jednakże teraz została rozmazana i przepadła gdzieś w niebycie. Na jej miejsce wstąpiło rozbestwione ego mierzone kilometrami i liczone w miliardach. Nie ulega jednak wątpliwości, że nasze zestawienie tych dwóch kuriozalnych jednostek to niekoniecznie rozlew krwi i szycie powiek rozbitych po doświadczeniu lewego sierpowego. Ścierają się tu jedynie intencje. Z ciężkiego, przytłaczającego procesu twórczego wyłaniają się dezintegracja, śmiertelność i przekraczanie granic. Warto tu chyba przypomnieć słowa Magdaleny Abakanowicz, niejako następczyni Szapocznikow (nie wiem, czy zgodzisz się z tym określeniem) dotyczące samego konceptu cielesności, gdzie mówi ona o „straszliwej ludzkiej niemocy wobec własnej struktury biologicznej”. Człowiek, a w szczególności artysta, jest poszukującym, którego pierwszym narzędziem jest zawsze on sam i jego ciało. Czasami sięga po małe formy i odlewy, a czasami potrzebuje wielokomnatowego pałacu do spełnienia swojej artystycznej idei. Obiektywnie nie uda nam się wyłonić zwycięzcy tego pojedynku, ale ja cicho uniosłabym w górę drobną, acz stanowczą rączkę Aliny. Co Ty na to?

KAROLCIA: Więc mamy pierwszego zwycięzcę! A raczej zwyciężczynię. Czy to kobieca solidarność, czy też zbiorowy potencjał prac Szapocznikow sprawiły, że obie zwracamy się ku jej wygranej? Na kogo ty, Drogi Czytelniku oddałbyś głos? Czy na sztukę wartą miliony dolarów, opartą na względnie zagmatwanej idei makabrycznego wygaszenia, czy może bliżej ci do okazów czułej jednostki mutującej się na przestrzeni czasu?

Dodaj komentarz