poetka, aktywistka i feministka Adreinne Rich, autorka tomu "21 wierszy miłosnych"

BEZ CZUŁOŚCI JESTEŚMY W PIEKLE

AGNIESZKA BYKOWSKA
Aleja Nieznanego Poety – Adrienne Rich

poetka, aktywistka i feministka Adreinne Rich, autorka tomu "21 wierszy miłosnych"
Adrienne Rich

Autorka zapewnia nas w tytule tomu o symbolicznej liczbie wierszy. Owa liczba oznacza zawieszenie między światem materialnym, a duchowym, a także osiągnięcie wieku dojrzałego. Wszystko wskazuje na to, że tomik ten jest dla autorki swoistą manifestacją jej wewnętrznej, homoseksualnej dojrzałości.

Będąc relatywnie młodym wciąż człowiekiem i do tego o ograniczonym budżecie na tzw. przyjemności, połknęłam konsumpcjonistyczny haczyk zarzucony na mnie z okazji szumnego Black Friday i prawdopodobnie dokonałam transakcji życia. Z mediów społecznościowych dowiedziałam się o szykowanej przez Biuro Literackie promocji, otwierającej przede mną możliwość nabycia czterech, miast dwóch pozycji poetyckich. Nie lada gratka dla książkowego entuzjasty, co? Wystarczyło tylko wziąć udział w facebookowym wydarzeniu i paczuszka o rozmiarze dwukrotnie większym od spodziewanego podjeżdża pod wasze drzwi. Ale to jedynie przełamująca lody dygresja, bowiem książka której chcę poświęcić dzisiejszy wpis w Alei Nieznanego Poety była przeze mnie zaplanowanym zakupem, nie prezentem-niespodzianką. Mowa o tomiku noszącym tytuł 21 wierszy miłosnych, autorstwa Adrienne Rich.

O autorce słyszałam co nieco już wcześniej, ale nie na tyle dużo aby móc wystarczająco skonfrontować swoje oczekiwania względem treści ze stanem faktycznym. Dlatego zobaczywszy na okładce współczesną interpretację kobiecej waginy nie wahałam się długo. Trend na bycie feministką nie mija, towar się sprzedaje, kasa się zgadza i wszyscy pozostają szczęśliwi. Niekoniecznie.

okładka tomu poezji Adrienne Rich
Adrienne Rich, „21 wierszy miłosnych”

Nie ukrywam swojego zniechęcenia do feminizmu, jaki znamy dziś – protestowe selfie, książki o kobietach bokserkach, teledyski o diskopolce etc. – i każdy kto mnie zna choć trochę wie, że często na głos wyrażam swoje niezadowolenie z bycia kobietą. Dziwnym zbiegiem okoliczności (a może zwyczajnie z powodu braku asertywności) tematem mojej pracy magisterskiej jest kobieta. Od kilku miesięcy wertuję pisma wielkich feministycznych głów, nie tylko ze świata, ale i z kraju (i uwierzcie mi, niejednokrotnie zachodzę w głowę jak kiedykolwiek mogłam brać niektóre z założeń tego ruchu na poważnie, co zaraz rozwinę). A od ponad tygodnia czytam tomik poezji, który otworzył mi oczy na pewien zepchnięty na margines temat, którego feminizm wciąż boi się jak ognia.

Adrienne Rich urodziła się w Baltimore na dekadę przed wybuchem II wojny światowej. Pół roku temu tomik 21 wierszy miłosnych celebrował swoje pojawienie się na księgarnianych półkach w języku polskim. I aby móc przejść do analizy języka poetyckiego autorki, należy się wam opis mojego subiektywnego spojrzenia na kontekst, w którym książka jest osadzona. Inherentną częścią tomiku jest głośny esej Rich pt. Przymus heteroseksualności a egzystencja lesbijska, opublikowany w latach osiemdziesiątych (co prawda dostępny jedynie we fragmentach, ale wystarczających do narysowania problemu). Jest to pierwsze oficjalne podejście do sprecyzowania relacji feminizm/lesbianizm. Rich we wstępie do dyskursu trafnie podkreśla, iż wcześniej nikt nie kwapił się do podjęcia jakichkolwiek kroków w kierunku ustosunkowania się frakcji feministycznej wobec lesbianizmu i zaznacza, że nawet sam fakt istnienia lesbijek w dziedzinach sztuki i tekstach kultury zostaje w niejasny sposób wymazany. Poprzez odniesienie się do eseju autorstwa Kathleen Gough, The Origin of Family, Rich prezentuje szeroką gamę męskich form ucisku stosowanych wobec kobiet, kreując jednocześnie portret mężczyzny jako tego, który narzuca kobiecie heteroseksualność. Dalej w swej analizie Rich zmierza do feminizmu i jego postulatów, zarzucając mu otwarte wspieranie się hasłem, że większość kobiet jest z natury heteroseksualna, co z miejsca deklasowało lesbijki-feministki i stwarzało coraz więcej konfliktów interesów między wspomnianymi, a tzw. feministkami konserwatywnymi. Kolejnym punktem w eseju Rich staje się relacja między związkami lesbijskimi, a związkami gejowskimi i niesłuszne sprowadzanie ich do tej samej kategorii. Poetka wysuwa tu tezę, że lesbianizm w swej problematyce i złożoności przypomina macierzyństwo, będące silną relacją emocjonalną. Tutaj, prawdopodobnie poniekąd na swoje własne usprawiedliwienie, Rich przytacza słowa Lorrie Hansberry, która zwraca uwagę na problem kobiet o naturze lesbijskiej, decydujących się na małżeński związek heteroseksualny pod presją społecznego napiętnowania i odstępstwa od tradycji. Wspominam o tej spodziewanej próbie usprawiedliwienia samej siebie przez Rich, ponieważ sama autorka eseju trwała w siedemnastoletnim związku małżeńskim z mężczyzną, z którym miała trójkę dzieci. Dopiero w roku 1970 zdecydowała się na porzucenie życia w związku heteroseksualnym na rzecz uwolnienia „stłamszonej lesbijki”.

I w tym miejscu, po skończeniu lektury eseju Rich, ponownie sięgnęłam do wspomnianych pism autorstwa feministycznych głów. Z odsieczą przybyła Joanna Mizielińska i jej (De)konstrukcje kobiecości. W osobnym rozdziale zatytułowanym Inne kobiety – problem wykluczenia mniejszości seksualnych w feminizmie, Mizielińska przeprowadza nas przez historię relacji mniejszości wobec frakcji feministycznej od końca drugiej fali feminizmu – czyli mniej więcej lat siedemdziesiątych XX wieku, aż do współczesnych myśli i dyskusji. I tutaj zaczyna się dziać. Oczywiście spodziewałam się szybko spotkać przełomowe nawiązanie do eseju Rich, które niemalże otwiera dyskurs, prezentując Rich jako prekursorkę działań mających na celu wyjaśnienie roli lesbijskiej egzystencji w dialogu feministycznym. Ciekawie Mizielińska zarysowuje tło kreowania się tych idei, nawiązując do rebelianckich ruchów takich jak Radicalesbians poprzez działania którego lesbianizm nabrał zabarwienia politycznego – czyli zwyczajnie był traktowany jako opozycja wobec męskich przedstawicieli władzy. I teraz uwaga: Mizielińska w tym miejscu cytuje Betty Friedman, mocną i ważną postać dla feminizmu w ogóle, jako że założyła Narodową Organizację Kobiet (NOW):

Ruch feministyczny z założenia miał zajmować się problemami w s z y s t k i c h  k o b i e t, a problemy mniejszości seksualnej za takie uważane być nie mogą (Betty Friedman).

Zgodnie z tezą Betty Friedman problemy kobiet o orientacji homoseksualnej nie mogą być traktowane jak problemy „wszystkich kobiet”, sorry. To co te biedne kobiety mają ze swoimi problemami począć, co? Przecież też kiedyś będą szukały pracy, albo ktoś rzuci w ich kierunku niecenzuralny komplement dotyczący pewnych części ciała. Wstyd, Pani Friedman.

Wraz z Joanną Mizielińską jesteśmy już w latach osiemdziesiątych, a tu nadal mężczyzna traktowany jest przez teorię feminizmu w kategoriach wroga (dla porównania: piszę ten tekst w roku 2017 i sytuacja raczej nie ruszyła z miejsca). Lesbijki kreujące swój wizerunek na kanwie męskich wzorców, nazywane oficjalnie „butch” ang. babochłop (!), są wyraźnie dyskryminowane. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych zyskają względną akceptację ze strony feminizmu.

Na koniec przejdziemy do tematu wzbudzającego największe kontrowersje wśród krytyczek feministycznych, mianowicie teorii queer. Według podanej nam przez Joannę Mizielińską definicji, teoria queer postuluje, aby nie traktować tożsamości jako bazy pod polityczną władzę, a raczej jako wynik procesów społecznych. Od roku 1990 słowo „queer” stosowane jest do określania różnych mniejszości seksualnych, które nie znalazły miejsca w dyskursie gejowsko-lesbijskim, czyli przede wszystkim biseksualiści, transseksualiści i transwestyci. Tu zaczynają się schody. No bo co w przypadku takiej kobiety, która przez większość swego życia była mężczyzną, a teraz dodatkowo uznaje się za osobę homoseksualną? Czy to aby nie jest jakaś intryga mająca nas zdekoncentrować i uśpić naszą czujność? – tak będą szeptać między sobą feministki. I tak ustosunkowuje się do tego Elizabeth Grosz, feministyczna filozofka poświęcająca się w swej naukowej pracy analizom dzieł takich wielkich filozofów jak Jacques Lacan, Jacques Derrida, Michel Foucault, czy Gilles Deleuze:

Mężczyźni nigdy nie mogą, nawet przy pomocy chirurgicznej interwencji, czuć czy doświadczać co to znaczy być czy żyć jako kobieta. W najlepszym wypadku transseksualista może przeżyć swą fantazję kobiecości – fantazję, która sama w sobie jest zwykle rozczarowująca, raczej powierzchowną transformacją na skutek chirurgicznej i chemicznej interwencji. Transseksualista może wyglądać jak kobieta, ale nigdy nie może czuć jak ona czy być nią (Elizabeth Grosz).

Zgadnijcie jak wygląda ten sam problem tylko w odwrotnej konfiguracji: kobieta, która staje się mężczyzną. Czy ona nadal jest kobietą? Czy jest w niej coś, co daje jej władzę nad „resztą kobiet” bo wzbogaciła się o „tę” część ciała przytwierdzoną do niej poprzez chirurgiczną ingerencję? Feministki zgodnie milczą na ten temat.

Na koniec podróży z Joanną Mizielińską podsunę wam coś na rozchmurzenie. Otóż nie wszystkie feministyczne głosy podcinają skrzydła. Oto co mówi Gayle Rubin, amerykańska antropolog, specjalizująca się w relacjach płci na różnych polach:

Po latach feministycznej walki o to, że ‘nikt nie rodzi się kobietą, ale się nią staje’, nacisku na fakt, że ‘anatomia nie jest przeznaczeniem’ zadziwiające jest, że rzekomo progresywnym zjawiskom może towarzyszyć dyskryminacja polityka oparta tak niesprawiedliwie na odkurzonym biologicznym determinizmie (Gayle Rubin).

Chcecie więcej? Obejrzyjcie siódmy odcinek genialnego serialu „Horace and Pete” (dzięki, Adaś!) i sami spróbujcie ustosunkować się do tematu. Teraz idziemy w kierunku poetyckiej analizy wierszy Adrienne Rich, które mnie prawdziwie oczarowały (ktoś się tego spodziewał po poprzedzającym tę informację burzliwym wstępie?).

Autorka zapewnia nas w tytule tomu o symbolicznej liczbie wierszy. Owa liczba oznacza zawieszenie między światem materialnym, a duchowym, a także osiągnięcie wieku dojrzałego. Wszystko wskazuje na to, że tomik ten jest dla autorki swoistą manifestacją jej wewnętrznej, homoseksualnej dojrzałości. Pośród wierszy znajduje się jednak luźny wiersz, nienumerowany, o takim samym tytule:

Cokolwiek się z nami stanie,
twoje ciało będzie nawiedzać moje – czułe i kruche,
twój miłosny dotyk jak na wpół zwinięte pędy
paproci w puszczach,
świeżo obmyte słońcem. Twoje obyte, szczodre uda,
między które cała moja twarz doszła i doszły
niewinność i mądrość miejsca, które znalazł tam mój język –
żywy, nienasycony taniec twoich sutków w moich ustach –
twój dotyk na mnie, stanowczy, opiekuńczy, ciekawy
mnie, twój silny język i smukłe palce
sięgają tam, gdzie od lat na ciebie czekałam
w różanej, kroplistej grocie – cokolwiek się stanie, to jest.

Nie pamiętam kiedy ostatni raz poczułam podobne uniesienie po przeczytaniu erotyku. Przyzwyczajona do odbioru jedynie męskiego punktu widzenia i jego śmiałości w oddawaniu tajników binarnej intymności, nie spodziewałam się tak bezpośredniego przekazu w przypadku miłości między dwiema kobietami. Czuć w wierszach Rich jej spełnienie i poczucie nieskrępowania. Czuć jej dojrzałość. Ten wspomniany przez poetkę język, który znajduje mądrość, poza znaczeniem literalnym nabiera także znaczenia metaforycznego.

Lecz wiersze miłosne Rich to nie tylko potęga uczucia i możliwość wyjścia na światło dzienne. To także strach i lęk przed ciągłym niezrozumieniem ze strony głosu społeczeństwa. Kiedy bohaterki wiersza I przemierzają ulice miasta, mijając agresywne bilbordy, czują wielką potrzebę uzyskania poczucia bezpieczeństwa poprzez fizyczny kontakt, splot dłoni. Nie uzyskują tego jednak : „my też musimy iść… jakbyśmy po prostu szły/ przez rozmokłe śmieci, brukowe krzywdy/ naszych własnych dzielnic”. Swoboda i szczerość mijają się z zalęknieniem i brakiem zrozumienia. Tylko natura i jej tętno zdają się przemawiać zdrowym głosem: „Każdy szczyt jest kraterem. Takie jest prawo wulkanów,/ przez co na zawsze są jawnie żeńskie”.

Ostatnio coraz częściej się zastanawiam, czy kiedyś dane mi będzie zmierzyć się z porankiem w rzeczywistości, w której nikt na siłę nie będzie się starał nazwać kogoś Innym. Może znów podchodzę do życia zbyt idealistycznie, ale to chyba nigdy nie zostanie mi zabronione. Poczekam. Mam czas.  

 

 

2 myśli na temat “BEZ CZUŁOŚCI JESTEŚMY W PIEKLE

Dodaj komentarz